WIETRZENIE MITU

 




Od lat powiela się w prasie mniemanie, że praktyka na żaglowcu ma szczególne walory wychowawcze. Dlaczego więc w innych państwach żaglowce są w gestii marynarki wojennej, a nie cywilnych szkół morskich?

Otóż inicjacja pod żaglami do pracy na morzu - według Frazera “inicjacja” to główna tajemnica społeczności pierwotnej - jest ściśle spleciona z czynnościami niby-zawodowymi. Z pozoru bardziej zgodnymi z naturą niż rzeczywista praca na współczesnym statku. Jednak przy pozornym bogactwie poznawczym w istocie urabia wyobraźnię i wolę według wzorców i sytuacji archaicznych dla współczesnej żeglugi, wziętych z epoki trzech muszkieterów.

Techniczne i społeczne środowisko pracy na żaglowcu zostaje przez inicjację utrwalone (framing) - na zasadzie pierwszego wrażenia (imprinting) - jako miejsce przygody; tymczasem kształcić trzeba oficerów na współczesne statki, a nie “wilków morskich”. Bowiem jak żołnierze współczesnej armii nie są już ćwiczeni w strzelaniu z łuku i rzucaniu oszczepem (zajmują się tym dziś niekiedy jeszcze tylko sportowcy), tak i oficerowie współczesnego statku nie potrzebują umiejętności plecenia węzłów i operowania żaglami. Na współczesnym statku nie ma aury tłumnej pracy i zabawy, rozrywki i sportu, nie jest potrzebny osobnik, który zjada miskę pierogów i łamie handszpaki.

O ile marynistyka, balansując pomiędzy opcją ludyczną i heroiczną, od zabawy do bohaterstwa - usiłuje “uwieść” czytelnika i widza, to uwiedzenie przyszłego marynarza może powodować wielorakie i niekorzystne skutki. To uwiedzenie jest przede wszystkim bardzo kosztowne - i dlatego WSM w Szczecinie już dawno zrezygnowała z kosztownych  rejsów na “Darze Młodzieży /nazywanego przez studentów pieszczotliwie “maskotką”/, wprowadzając do eksploataji nowoczesny statek szkolny.. Ale jeżeli dopiero po trzech latach studiów mustruje student na prawdziwy statek ( tymczasem w innych państwach już po rocznej praktyce i kursie, zakończonym egzaminem - uzyskuje dyplom pokładowego oficera wachtowego! ), to nic dziwnego, że jeszcze niewiele umie z tego, co jest mu potrzebne i spotyka się z krytyczną oceną swoich umiejętności podczas praktyki na “prawdziwym” statku.

Być może kierowanie na praktyki eksploatacyjne dopiero po trzech latach studiów, a nie na początku, było przed laty zamierzone: trudno już wtedy rezygnować, podejmować inne studia, uczyć się innego zawodu. Może to była oryginalna metoda “ zaciągu” na morze, inna niż w zeszłym stuleciu ? Bo przecież dopiero na piątym roku, po praktyce eksploatacyjnej studenci znają czekające ich realia; niejeden więc czuje się w pułapce przystrojonej żaglami, gdy potem mówi: morze jest dla ryb, nie dla ludzi. Jak więc będzie traktować swą pracę na statku, jeśli pomimo podróżowania” uważa się za uwięzionego w statku wyrobnika, skazanego na dożywocie na morzu, chodzącego w kieracie monotonnych wacht, z przerwami na sen i posiłki? 

Dotychczas “ mity morskie “ służyły też dowartościowania pracy na morzu, nędznie wynagradzanej. Stąd władze nie tylko sterowały “dorabianiem” przez marynarzy, ale i podtrzymywały mity o “ambasadorach”. Jeden mit o marynarzach wart jest więcej niż podwyżka o pięćdziesiąt procent - powiedział dwadzieścia pięć lat temu minister zeglugi na pytanie: po co ta propaganda mitów morskich? Ale dziś mity rozwiewają się jak mgła - także mity spod żagli. Przykładowo J. Sydow już przed laty pisał w “Morzu” ( nr 3/ 1991), że natrętne głoszenie niezwykłych przymiotów żeglarstwa, kształtujących jakoby pozytywne cechy obywatelskie, było i jest kluczem do umysłów niekompetentnych urzędników ministerialnych, otwierających na takie hasło kasę społeczną. Także w “Żaglach” (4/90) M. Lenz zwracał już dziewięć lat temu uwagę, że i w sporcie żeglarskim kończy się zabawa i rausz pod żaglami za państwowe /to jest podatników/ pieniądze.

Jaka jest przyszłość ? Jakie więc będą pierwsze kroki kandydatów na marynarzy ? Chyba tak jak na zootechnice w Poznaniu, gdzie studia rozpoczynają się od półrocznej praktyki w oborze i na polu; część rezygnuje, ale reszta chociaż trochę wie, gdzie będzie pracować w przyszłości. Podobnie chyba i przyszli oficerowie - PŻM na nowych statkach przewiduje miejsca dla praktykantów WSM w Szczecinie.

To wszystko nie znaczy, że w kształceniu oficerów pomija się wychowawcze walory tradycji. Od kilku już lat każdy kandydat Wydziału Mechanicznego WSM w Gdyni słuchał 10 godzin wykładu z “Historii Polski na morzu z elementami tradycji”. Poznaje też zwyczaje i obrzędy morskie, pozwalające mu zakorzenić świadomość marynarza w glebie tradycji zawodu. Przeszłość ma jednak dać tutaj nowy plon, dziś potrzebny - a nie taki sam od pokoleń. WSM w Gdyni też już buduje nowoczesny statek szkolny - bez szkolenia już studentów w pleceniu lin.

Co wobec tego z wielkim żaglowcem? W innych państwach są utrzymywane i obsługiwane przez Marynarką Wojenną; służą też innym celom niż w Polsce. Taka “pływająca leśniczówka” pozwala organizować oficjalne wizyty i imprezy w różnych portach, unikając postronnych widzów kiedy trzeba. Pozwala też prasie i telewizji tworzyć widowiskowe improwizacje, dające władzom i widzom złudzenie “tężyzny morskiej” państwa. Jakże to krzepiące w każdym zaścianku widzieć i słyszeć: nasi znowu zdodywają Horn, na kursie Honolulu... . 

I tylko Polskę i były  ”Kraj Rad” stać na cywilne żaglowce , dalej uczące studentów żyć “w kolektywie”, pracować tłumnie. Tymczasem na nowoczesnych statkach załogi coraz mniej, wachty jednoosobowe. I kabiny też jednoosobowe, każdy zajęty swoimi obowiązkami, mało okazji do rozmów. Nawet poszamanić nie ma przed kim... .

K. Dendura