ŚWIĘTO KRYNICY WIEDZY TAJEMNEJ

 


W 1990 roku, w 70. rocznicę utworzenia Szkoły Morskiej w Tczewie przywrócono tradycyjne święto naszej uczelni (wyższej od 1968 r.) - 8 grudnia: Dzień Niepokalanego Poczęcia MP. Jest to dzień Patronki wszystkich Ludzi Morza. Święto to zniesionio na początku minionej epoki, kiedy to każdą taką uroczystość uważano za “wtrącanie się Kościoła do polityki”.

Ostatnie, grudniowe uroczystości 78- lecia Szkoły Morskiej pozwalają na wysunięcie kilku refleksji o przeszłości, dniu dzisiejszym i przyszłości tej najważniejszej instytucji, kształtującej wiedzę i charaktery naszych marynarzy - bo jedynej w Polsce uczelni, usytuowanej nie w wojewódzkim mieście!

Refleksja pierwsza - to jakiż był rozmach i dalekowzroczność twórców Szkoły, a później także budowniczych w latach dwudziestych kompleksu gmachów przy ul. Morskiej 83 w Gdyni: z zapleczem socjalnym i technicznym, z blokiem mieszkań “profesorskich”. Dalekowzroczność na miarę pokolenia E. Kwiatkowskiego. Do dziś budzi podziw funkcjonalność rozwiązań, śmiałe spojrzenie w przyszłość - przy tak wąskim wtedy i nie zagospodarowanym jeszcze dostępie do morza! Jakże więc na tym tle żałośnie tłumaczył kilkanaście lat temu “dostojnik rządowy” nieudolność i brak koncepcji wykorzystania dostępu do morza: mamy niestety pięciokrotnie większy dostęp do morza niz za sanacji ... - i stąd w gospodarce morskiej jest tak, jak jest.
 
 

Druga refleksja - to dzisiejszy rozmach programowy i dydaktyczny Uczelni, lokowanej wysoko na liście rankingowej wszystkich uczelni krajowych, ostatnio na 10-15 miejscu! Owocuje tu wieloletni trud pracowników uczelni, wiążących kształcenie z potrzebami floty, a obecnie - także całej gospodarki morskiej. Kształcenie w wielu specjalnościach, tysiące kursantów różnych stopni i specjalności. I kierunek najnowszy: kształcenie na studiach dziennych, wieczorowych i zaocznych także dla działów gospodarki morskiej obsługujących statek: zarządzanie, towaroznawstwo i ładunkoznawstwo, eksploatacja portów, remonty statków. Kształcenie więc nie tylko dla statku, dla floty - ale także tych, co dbają o statek, ładunek i załogę na lądzie; kształcenie dla całej gospodarki morskiej, związanej ze statkiem. A także dla regionu nadmorskiego: dla hotelarstwa i turystyki, organizacji przedsięwzięć handlowych... . Ten trafny kierunek rozwoju uczelni jest także popierany przez ministerstwo, nadzorujące żeglugę - jest kontynuowana tradycja śmiałego patrzenia w przyszłość. To dalekowzroczne podejście jest na miarę tych, którzy kiedyś tworzyli szkolnictwo morskie - a więc nie tylko okrętowe, nie tylko na statek ale dla statku, ładunku i załogi. Ponadto nowatorskie rozwiązania ekonomiczne, wprowadzane obecnie w  uczelni jeszcze raz potwierdzają regułę: ciężkie czasy są po to, żeby szukać nowych rozwiązań i robić jeszcze lepsze interesy! Tym bardziej, że wprowadzane są systemy jakości, budżetowanie wydziałów, rozliczanie kosztów dydaktyki i rejsów statków szkolnych... .

Nieco więcej uwagi zajmuje kolejna refleksja - nad kształceniem “tych co na morzu”. Otóż częstokroć nie tylko wyznawcy różnych sekt, ale także “uwiedzeni” przez szamana morskiego mają poczucie, że posiadają jakąś wiedzę tajemną, ezoteryczną. Jest to niby-wiedza (paragnozja), używana jako “ostateczna prawda” - gnoza. Mają poczucie dostępu do “tajemnicy”, do tego co “wyższe”; to uczucie, ten stan emocjonalny jest jednak pojmowany jako coś rozumnego, jako dostęp do “prawdy”. 

Poczuciu “spotkania” (tu - z Neptunem) towarzyszy szacunek dla tak pojmowanej “siły wyższej”; część tego szacunku spływa - to oczywiste! - na wyróżnionego tym spotkaniem, tym dostępem do miejsca, gdzie jest światło wiedzy tajemnej. Światło to tworzy jakby świetlisty płaszcz proroka, znany zresztą już w czasach sumeryjskich. Powstał przez dziesiątki lat uprawiania “magii morza” tajemniczy dla profanów świat, o hermetycznym języku i obyczajach, dostępny kiedyś tylko za specjalną przepustką (“prawo pływania”) wystawianą przez “strażników ognia” - organa bezpieczeństwa.

W ten sposób adept zawodu marynarza uzyskiwał nowe “ja”: lepsze, wyższe, doskonalsze - stawał się “człowiekiem morza”. Ale dowiadywał się też, że to nowe “ja” jest kolejnym wcieleniem przodków na morzu: bohaterskich, wybranych by być lepszymi od innych, którzy co najwyżej pieszo, konno lub na wielbłądzie mogli kiedyś podróżować - i to tylko lądem. Podróże po bezkresach mórz siłą rzeczy skazywały na “opiekę gwiazd”, które prowadziły bezpiecznie, chociaż w istocie miały ustalone miejsce w ustalonym czasie. Ale były pojmowane jak zaćmienie słońca w “Faraonie” Prusa - nie jako wiedza, ale jako wiedza tajemna, jako siła wyższa. Nic dziwnego więc, że i na statku był “szaman morski”, wykorzystujący - podobnie jak egipscy kapłani - tak właśnie, jak szaman swą wiedzę i naiwność odbiorców swoich relacji. Po prostu szamanił celowo, chociaż może nieświadomie, lecz intuicyjnie - więc tym bardziej sugestywnie. Stąd też bierze się podział na: wierzących, niewierzących i  marynarzy, bo niektórzy szamanią.

Posiadacz “wiedzy tajemnej” (nie tylko na statku, także w różnych ezoterycznych sektach) ma złudzenie nowego, niedostępnego innym horyzontu poznawczego - inni tkwią w niewiedzy, podobni są (dlań) do mrówek oglądanych przez niego - wtajemniczonego. Patrzy na profanów jak na pół-zwierzęce stworzenia, niezdolne do zrozumienia i pojęcia tego, co on wie. Takie zresztą wrażenie rzeczywiście robili marynarze przed stuleciami, opowiadając po rejsie o dziwach za morzami, o nieznanych krainach - zupełnie jak dziś dzieci z podziwem słuchają tych, co w marynarskich mundurach bajają w szkołach, przeważnie odległych od wybrzeża.

Wtajemniczony “wie”, że istnieje w innym wymiarze, poza czasem i przestrzenią, jako kolejne “wcielenie przodków”. W sektach są to mistrzowie, królowie i prorocy - ludzie kiedyś znaczący, panujący nad resztą, “zapisani” w historii. Nie zdarza się jednak, aby przodkami byli niewolnicy, prześladowani, nędzarze czy zwykli, przeciętni ludzie. Podobnie dla “wtajemniczonych ludzi morza” przodkowie są wielcy, znani - to poprawia samopoczucie i mniemanie o sobie.

Wiedzę tajemną też najczęściej chce się przekazywać bezpośrednio, uczniom do tego przygotowanym. Stąd najlepszy jest adept już od dzieciństwa “tęskniący za morzem” i - wzorem “przodków” - też przechodzący kolejno wszystkie najniższe stopnie wtajemniczenia (najlepiej też z rzeczami osobistymi zmiętymi w marynarskim worku): od praktykanta, bajkoka i łajpera do stanowisk marynarskich i dopiero - po latach praktyki w sprzątaniu i zamiataniu ładowni, gdy już ma odciski od pędzla marynarskiego lub kluczy ślusarskich motorzysty - może zostać początkującym asystentem. W ten sposób przez wieloletnie terminowanie miał przejąć całe dziedzictwo wiedzy tajemnej, nauczyć się “marynarskiego rzemiosła”, zaś wyniesiona z uczelni wiedza ma zejść na plan dalszy, stać się mało przydatna - a nawet przeszkadza, bo istotnie budzi kompleksy wśród “przodków”, podważa ich “szamanizm”.
 
 

Wiedzę tajemną czerpie się więc nie z kształcenia, ale z doświadczenia - z powtarzania przeszłości. Przy takim jednak podejściu nowe urządzenia na statku, automatyka i komputery są dziś po prostu nieczynne - jak chociażby na ostatnim najnowszym statku na linii południowo-amerykańskiej. “Nowe” na statku polskiej bandery jest groźne nie dlatego, że jest nieznane i niezrozumiałe dla “przodków” - ale przede wszystkim dlatego, że narusza skamieliny wiedzy tajemnej, która ze swej istoty ma być wieczna i niezmienna. 
 
 

Wiedza ezoteryczna “szamana morskiego” jest ponadczasowa, ważna od “zawsze” i nowości techniczne są na morzu uważane częstokroć przez “przodków” za niepotrzebne, skoro morze i tak “zawsze” było, jest i będzie groźne i niebezpieczne; skoro zawsze działało, działa i będzie działać prawo Archimedesa utrzymujące statek na wodzie. I  zawsze gwiazdy świecą w ustalonym miejscu. Jednak technika eliminuje kontakt z gwiazdami, zanika użytkowanie sekstantu, łączność dostarcza informacji na bieżąco - i tradycyjna wiedza staje się coraz mniej przydatna, zaś zgłębianie nieba i map zastępują tajemnicze czasem dla niektórych ekrany radarów, instrukcje komputerów, schematy automatyki i maszyn statku. 

Dziś jest coraz więcej “wiedzy tajemnej” (zwłaszcza gdy brak potrzebnych kwalifikacji technicznych) w monitorach komputerów, mechanizmach pokładowych (które w polskiej flocie - tradycyjnie - kto inny używa, a kto inny potem naprawia), instalacjach statku i jego maszynach. Ponadto technika okrętowa w ostatnich kilkudziesięciu latach rozwija się i zmienia szybciej niż zmieniają się pokolenia marynarzy - zwłaszcza w tych flotach, gdzie pływa się dożywotnio, przez 30-40 lat (jak w Polsce). Stąd “wiedza tajemna” wielu marynarzy bądź mocno pachnie naftaliną (a nawet smołą, linami i płótnem żaglowym), bądź też przerasta tych, co nie potrafią przyznać, że młodzi oficerowie po studiach są lepiej przygotowani na nowe statki niż ci, co kiedyś zaczynali od bajkoka. Na różnych kursach, zwłaszcza na najwyższe dyplomy widać, jak absolwenci studiów w lot chwytają, o co chodzi przy omawianiu nowości technicznych i nie mają okrągłych ze strachu oczu.

Zresztą wiedza, właściwie ujęta i przekazana - to w istocie wieloletnie doświadczenie teoretyków i praktyków, skondensowane do jednego czasem tylko wykładu. Społeczności zaś, które nieustannie powtarzają wszystko od początku i - jak nam wmawiano przez dziesiątki lat - nieustannie “uczą się na błędach”, w istocie stoją w miejscu - a więc cofają się w stosunku do świata. Dobrze więc, że coraz więcej marynarzy rozumie, iż postęp w “wiedzy tajemnej” bierze się z lądu, a nie z morza. Bóg bowiem wybacza człowiekowi wszystko, ludzie czasem trochę, ale morze w ogóle nie wybacza - jest bezduszne, więc wymaga bezwzględnie, aby robić dobrze to, co należy robić. Nie toleruje więc także przestarzałej wiedzy tajemnej. Dlatego tak duże dziś znaczenie w kształceniu marynarzy ma wiedza techniczna (zwłaszcza elektronika i automatyka) i humanistyczna - wiedza o człowieku na współczesnym statku. Nieprzypadkowo więc w Uczelni rozwija się ostatnio także dyscyplinę naukową “techniki nawigacyjne” oraz wzbogaca zajęcia humanistyczne dla inżynierów morskich, którzy zastąpią “szamanów morskich”.
 
 

Kazimierz Dendura