KOLACJA





To była jego pierwsza prawdziwa praca. Po ukończeniu Szkoły Morskiej udało mu się zaokrętować na stanowisko asystenta pokładowego, podczas gdy jego koledzy musieli zadowolić się stanowiskami starszych marynarzy. Czuł się jakby wygrał los na loterii. Tym bardziej więc był przejęty swoją rolą i starał się jak najdokładniej wypełniać wszystkie polecenia...

Statek wyszedł ze Szczecina i po kilkunastu godzinach zbliżał się do Kanału Kilońskiego. Po manewrach w śluzie nasz asystent otrzymał ważne zadanie - wachtę na kotwicy. To znaczy stał na baku - dziobie statku przy windzie kotwicznej gotowy do rzucenia kotwicy na polecenie z mostku w przypadku nagłego niebezpieczeństwa.

Statek płynął Kanałem wśród pól i łąk. Z baku można było obserwować pojedyncze farmy, zabudowania, laski wśród pól i  zarośla. Czasem statek przepływał obok jakiejś miejscowości - widać było domy, ludzi i samochody oczekujące na przeprawę promową przez Kanał.

Asystent zdawał się tego wszystkiego nie dostrzegać. Płynęli ku morzu, a  stamtąd mieli wydostać się na ocean. To miał być jego prawdziwy żywioł. - Co mu tam niemieckie krowy i  kolorowe domki! To romantyzm morza wabił go i kazał skoncentrować się na wykonywanych czynnościach. Patrzył pilnie przed siebie gotów do natychmiastowej reakcji - zwolnienia hamulca windy po usłyszeniu komendy z mostku.

Na mostku kapitan z pilotem obojętnie patrzyli na otaczający ich krajobraz. Pilot - zażywny Niemiec pilnował kursu statku co chwila podając komendy na ster. Kapitan ziewając obserwował niemieckie krowy pasące się po obu stronach Kanału. Tyle razy tędy przepływał... Potem znowu to kapryśne Morze Północne i burzliwy Atlantyk... Monotonia wieloletniej pracy potrafiła za-głuszyć każdy entuzjazm  i  romantyzm. Też kiedyś czytał Conrada, teraz jednak po prostu chciał tylko robić to, co było do zrobienia.

Zakręt. Trzeba będzie uważać. - Panie As! - powiedział przez rozgłośnię na bak. Cisza. Asystent nie reagował - Znowu ta przeklęta rozgłośnia szwankuje - powiedział zniecierpliwiony. Statek powoli wchodził w zakręt. Dalej Kanał prostował się i nie było widać żadnego ruchu.

- Zbliża się kolacja, poślę na bak marynarza, żeby zmienił asystenta - postanowił kapitan. - Trzeba będzie dać mu UKF-kę - zanotował w pamięci. Wziął tubę, wychylił się ze skrzydła mostku i krzyknął przez tubę:

- Panie As, kolacja! - wykonując przy tym nieokreślony ruch ręką.

W asystenta jakby piorun strzelił. Kotwica! Nareszcie. Nie może ich zawieść. Widocznie coś się dzieje. Trzeba jak naj -dokładniej wykonać polecenie rzucenia kotwicy. Zwolnił hamulec i łańcuch z łomotem ruszył przez kluzę. Rozległ się głośny plusk i statek zaczął zwalniać ustawiając się w poprzek Kanału.

Na mostku zapanowała konsternacja. Pilot z wściekłości rzucił czapkę na podłogę i zaczął ją deptać...
 
 

Po latach ówczesny asystent sam już prowadził statki przez Kanał. Z mostku kapitańskiego inaczej to wszystko wyglądało... Chyba jednak romantyzm tej pracy nie całkiem zaginął wśród lat spędzonych na morzu. I tylko jedno słowo - kolacja - wywołuje zawsze nerwowe drgnięcie pana kapitana.
 
 
 
 

Jerzy Turzański